Jak w tytule narzekanie...
Narzekałam wczoraj na pogodę, że przez te upały nie mogę na lajcie wypić kawy na dworze, obudzić się i zebrać myśli na cały dzień. Dzisiaj narzekałam na duchotę (czyli także pogodę!), że nie wyszłam z domu (prócz nakarmić moje podopieczne :)). Człowiek blady, chciałby się trochę opalić w końcu, żeby się zaprezentować na zbliżającym się weselichu to nie... Na solarium nie pójdę, mam pieprzyki i to niestety te wystające i to gorsze niż naturalne słońce. Boję się, dlatego omijam z daleka:) Malować też mi ciężko, bo pocą mi się ręce, pędzelek wypada z rąk, co chwilę idę umyć łapy, wiatrak chodzi non stop od którego łzawią mi oczy... jak żyć?
Dzisiaj z kolei czytałam o kiermaszach wystawach malarskich, rękodzieła itp. i co? wszystkie tak daleko mnie, że stwierdziłam, że muszę się natentychmiast wyprowadzić z mojej wsi (którą kocham!). Ale zawsze było wiadome, że w większym mieście większe możliwości i widzę to po swojej osobie... Smutne ale prawdziwe. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo do wszystkiego dojść, ale żeby aż tak było ciężko ? (jestem w trakcie szukania pracy... - to wiele wyjaśnia...). Widzę to po innych mieszkających w tych większych miastach, że im łatwiej wszystko przychodzi? Może mi ktoś powie z czego się to bierze? może jestem za głupia ?
Tak więc dzisiaj moje narzekanie... Przepraszam, jeśli trochę przynudzałam, ale dzisiaj trafił mi się na prawdę kiepski dzień :(...
Trzymajcie się papa :))